To niesamowite, że ten Walijczyk, praktycznie sierota, bo porzucony przez rodziców, bez niczyjej pomocy nie tylko wyszedł na ludzi, ale stał się osobowością wybitną. Nie tylko nie został przestępcą, nie był analfabetą, ale tak dobrze nauczył się czytać i pisać, że najpierw został reporterem, a potem nawet pisarzem! I to w XIX w., kiedy nie istniała powszechna, bezpłatna edukacja. Na tym przykładzie widać, że ten legendarny dziewiętnastowieczny kapitalizm wcale nie był aż tak drapieżny i bezwzględny, jak próbuje nam wmówić różnej maści lewactwo.
Podróże a medycyna
Zawsze się zastanawiałem, jak to było, kiedy w XIX w., ale i wcześniej, medycyna stała na bardzo niskim poziomie w porównaniu z tym, co jest teraz, nie mówiąc o tym, że nie było ani szczepionek, ani antybiotyków, więc nawet podstawowe choroby były źle leczone, o chorobach tropikalnych nie wspominając. Europejscy lekarze nie mieli o nich zielonego pojęcia, a nawet gdyby wiedzieli, to przecież ich nie było na wielu wyprawach. David Livingstone sam był lekarzem, ale Henry Stanley żadnego lekarza w swojej ekipie nie miał. Co więcej, był jedynym białym – reszta to Arabowie i Murzyni. Drugi biały po kilku dniach zrezygnował z wyprawy. Jak w takim razie podróżnicy radzili sobie, kiedy dopadła ich choroba tropikalna? Bo oczywiście zapadali na te choroby. Tak naprawdę mogli nawet nie wiedzieć, na co są chorzy. Mieli różne objawy, wysoką gorączkę, zmęczenie itd. I nawet gdyby byli lekarzami, to nie wiedzieliby, jak się leczyć.
Stanley w ciągu swojej wyprawy w poszukiwaniu Livingstone’a kilkukrotnie był chory i to dość poważnie. Jakie było wyjście w takiej sytuacji? Jedyne, co mógł zrobić, to odpocząć. Jedynym lekarstwem był odpoczynek po to, żeby jego układ immunologiczny skoncentrował się na walce z chorobą i organizm nie musiał tracić sił i zasobów na inne sprawy. Stanley z tych wszystkich chorób wychodził obronną ręką. Po kilku dniach zdrowiał. Tak funkcjonuje układ odpornościowy. Oczywiście nie wszyscy dawali sobie radę z chorobami. Niektórzy podróżnicy umierali. Zresztą Livingstone też zmarł na chorobę tropikalną. On zresztą wcześniej wielokrotnie zapadał na różne choroby i jego organizm dawał sobie z nimi radę. Dopiero kiedy był starszym człowiekiem, jego układ odpornościowy nie był już taki wydajny, tym bardziej że organizm przez wiele lat zmagał się z afrykańskimi trudnościami, więc musiał być słabszy.
To całkowicie inne podejście w porównaniu z czasami współczesnymi, kiedy mamy setki szczepionek na wszystkie dolegliwości, są specjalne szpitale chorób tropikalnych i na miejscu w egzotycznych krajach też można się leczyć, więc jest dostęp do lekarza i całego wachlarza medykamentów, a w XIX w., kiedy opuszczało się Europę, ta opcja przestała być możliwa. Prawdopodobnie tak jak i wtedy również teraz układ odpornościowy by sobie poradził z tymi tropikalnymi chorobami. Oczywiście nie we wszystkich przypadkach, ale myślę, że w zdecydowanej większości – bez lekarzy, bez szczepionek, bez antybiotyków, bez leków, bez tzw. rockefellerowskiej medycyny (więcej na ten temat w książce Richarda Browna pt. „Medycyna Rockefellera. Służba zdrowia i kapitalizm”) i Big Farmy. To układ odpornościowy chroni od wszystkich chorób, a nie te wszystkie pigułki, które lekarze każą nam brać na potęgę. Zresztą leki nie dają stuprocentowej pewności wyleczenia nie tylko w przypadku chorób tropikalnych. Co więcej, niejednokrotnie lekarz nie potrafi rozpoznać choroby i przepisuje niewłaściwe leki, które nie tylko nie pomagają, ale szkodzą, a pacjent i tak zdrowieje.
Poszukiwanie Livingstone’a
No ale medycyna nie jest najważniejszym wątkiem pamiętników Stanleya. Wydane niedawno pod tytułem „Jak odnalazłem Livingstone’a. Podróże, przygody i odkrycia w Afryce Środkowej” opisują przede wszystkim drogę Henry’ego Stanleya. Ten poszukiwacz przygód w niezbadanym wtedy rejonie świata poszukiwał znanego podróżnika Davida Livingstone’a, który przez niektórych został uznany za zmarłego. Na Zanzibar, gdzie rozpoczął misję poszukiwawczą, Stanley udał się dość okrężną drogą. Plan zorganizowanej przez gazetę „New York Herald” wyprawy był taki, że z Nowego Jorku najpierw miał pojechać do Egiptu, potem do Jerozolimy, a następnie po kolei: Konstantynopol, Krym, Morze Kaspijskie, Irak, Persja, Indie. Ostatecznie z Bombaju popłynął na Mauritius, stamtąd na Seszele i z Seszeli w końcu na Zanzibar.
W Afryce w tamtych czasach nie płaciło się pieniędzmi. Zamiast tego walutami było sukno, szklane paciorki czy zwoje drutu. W lutym i marcu 1871 r. wyprawa wyruszyła z Bagamoyo, miasta położonego na kontynencie afrykańskim naprzeciwko wyspy Zanzibar. Składała się z pięciu karawan, liczących łącznie niemal dwieście osób. Trasa, którą przebyła wyprawa, nigdy wcześniej nie była przemierzana przez białego człowieka. Zagrożeniem były nie tylko choroby, dżungla i dzikie zwierzęta, ale i nieprzyjazne plemiona murzyńskie, które za przejazd próbowały wymuszać haracze albo groziły wojną.
Jak udało się odnaleźć w sercu Afryki białego człowieka, o którym od lat nie było wieści? Już na początku wyprawy powracający ze słoniowymi kłami z głębi kontynentu Arab powiedział Stanley’owi, że przez dwa tygodnie razem z Livingstone’em mieszkał w Udżidżi nad jeziorem Tanganika. Walijczyk wiedział więc, gdzie ma się kierować. Tempo marszu nie było zbyt szybkie i wynosiło od około 6 km do ponad 20 km dziennie. Po drodze Stanley musiał spacyfikować bunt własnych ludzi i wdał się nawet w lokalny konflikt zbrojny. Był też chory. Zresztą po drodze zdążyło umrzeć wielu towarzyszy wyprawy. Kiedy dotarł nad rzekę Malagarasi, z Udżidżi przybyła karawana, której członkowie poinformowali o chorym, starym, białym człowieku, przebywającym w tej miejscowości. Po dziewięciu miesiącach i przebyciu 1,5 tys. km Stanley odnalazł zaginionego Livingstone’a.
Powrót do współczesności
Kiedy podróżnicy się spotkali, to był ostatni moment, bo Livingstone’owi właśnie kończyły się tkaniny i szklane paciorki. Wcześniej udało mu się dokonać wielu odkryć geograficznych, w tym zbadać systemy rzeczne tamtej części Afryki. To był czas, kiedy jeszcze nie zostały odkryte źródła Nilu. Był w wielu miejscach, do których wcześniej nie dotarł biały człowiek. Co ciekawe, zawistni Anglicy pragnęli porażki Stanleya tylko dlatego, że była to wyprawa amerykańska.
Porządnie wydana w grubej oprawie książka „Jak odnalazłem Livingstone’a” zawiera piękne kolorowe ilustracje z Czarnego Lądu i czarno-białe grafiki. Warta jest przeczytania zarówno przez podróżników, jak i fascynatów odkryć geograficznych. A jak współcześnie wyglądają miejsca opisane przez Stanleya i inne odwiedzone przez Livingstone’a, można się dowiedzieć z wydanej właśnie książki poznańskiego podróżnika Krzysztofa Kryzy pt. „Afryka. 15 000 km przez Afrykę Wschodnią”.
Henry Morton Stanley, „Jak odnalazłem Livingstone’a. Podróże, przygody i odkrycia w Afryce Środkowej”, Erebus, Wrocław 2023.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie