26 października 1948 r. tłum warszawiaków i wiernych z całej Polski żegnał prymasa Polski Augusta Hlonda. Wśród gruzów Starówki potężne rzesze ludzi maszerowały w kondukcie żałobnym Krakowskim Przedmieściem i ulicą Miodową. Śmierć prymasa była nagła. Szeptano, że był kością w gardle komunistycznej władzy. Z biegiem lat podejrzenia o to, że to komuniści przyczynili się do śmierci duchownego jedynie narastały.

Fot. vaticannews.va/pl

Pogrzeb prymasa Hlonda zgromadził dziesiątki tysięcy Polaków i stał się wielką narodową manifestacją. Ludzie odważyli się w nim uczestniczyć, choć w tym czasie mogło to być niebezpieczne. Nowa władza zdążyła już nawet zakazać świętowania 3 Maja.

Rząd komunistyczny wystosował jedynie suche kondolencje, wysyłając na uroczystość przedstawiciela w randze wicepremiera, co odebrano jako wrogą demonstrację wobec Kościoła, tym bardziej, że wierni pamiętali, jaką postawą charakteryzował się Hlond podczas II wojny światowej (kardynał Adam Stefan Sapieha, który otwierał procesję, także wykazał się w latach wojny nieugiętą postawą wobec niemieckiego gubernatora Hansa Franka).

Po pochodzie wśród ruin Warszawy trumnę prymasa złożono w podziemiach odbudowywanej wtedy katedry św. Jana. Po pogrzebie ludzie nie przestawali mówić o szybkiej i tajemniczej śmierci polskiego hierarchy.

Nagła śmierć

Choroba prymasa była zaskoczeniem dla najbliższych współpracowników Hlonda. 13 października 1948 r. prymas zaczął się uskarżać na silne bóle żołądka. Następnego dnia konsylium lekarskie zdecydowało o operacji. Prymas znalazł się w szpitalu ss. Elżbietanek w Warszawie. Po operacji wywiązało się zapalenie w lewym płucu. 16 października zaobserwowano też objawy zapalenia otrzewnej. W kolejnych dniach nastąpiło pogorszenie, a lekarze byli zaskoczeni komplikacjami. 20 października otworzyła się pooperacyjna rana, wysunęły się wnętrzności, konieczna była kolejna operacja, którą – ze względu na to, że prymas był bardzo słaby – przeprowadzono tylko w znieczuleniu miejscowym.

Prymas, będąc świadomy nadchodzącej śmierci, żegnał się i wydawał ostatnie polecenia dotyczące testamentu. Mówił o otaczających go „siłach ciemności”, którym musi teraz ulec. Zapowiadał  jednak zwycięstwo, które „przyjdzie przez Maryję”. Były to jego ostatnie słowa. Czy mówiąc o siłach ciemności miał na myśli to, iż do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie? Pytał lekarzy: „Panowie, co wy powiecie po mojej śmierci, na co ja umarłem? Co podacie jako powód mej śmierci?”. Pytania pozostały bez odpowiedzi, ale same w sobie dawały do myślenia…

Prymas Polski zmarł 22 października 1948 r. W oficjalnym komunikacie stwierdzono, że przyczyną śmierci 67-letniego kardynała było ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Czy aby na pewno? Czy nikt nie pomógł mu w odejściu z tego świata? W takich okolicznościach zawsze należy wskazywać na tych, którzy mogli odnieść korzyść ze śmierci, a tu bez wątpienia była to komunistyczna władza.

Macki UB?

W listopadzie 1950 r. tajny współpracownik bezpieki o pseudonimie Skarżyński poinformował funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego o rozmowie, jaka miała mieć miejsce w Łodzi pomiędzy Ludwikiem Romeyko a księdzem Witoldem Pietkunem, który mówił o kulisach śmierci prymasa:

„Hlond był operowany przez któregoś z profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i podczas operacji któryś z asystentów przez zatrucie spowodował śmierć Hlonda, a cała ta sprawa była skonstruowana przez UB. Hlond miał opowiadać przed śmiercią profesorowi, który go operował, iż wie, że został specjalnie »zgładzony« z tego świata na rozkaz Rządu Ludowego, ponieważ był niewygodny. Rozmowa Romeyko z ks. Pietkunem miała miejsce w tym czasie, gdy w gazetach w czasie procesu było wspomniane nazwisko Hlonda”– donosił Skarżyński.

Ubek oceniał wcześniejsze informacje Skarżyńskiego, współpracującego z bezpieką od 1946 r., jako wiarygodne. W grudniu 1950 r. donos ten przesłano do Departamentu V MBP, zajmującego się również inwigilacją duchowieństwa. Meldunek zachował się w dokumentacji bezpieki dotyczącej ks. Witolda Pietkuna. Pochodzący z Wilna ks. Pietkun po 1945 r. był profesorem seminarium w Łodzi.

Wątpliwości

Także wielu współpracowników kardynała Hlonda wyrażało wątpliwości dotyczące przyczyn choroby, metod leczenia i śmierci. Jego osobisty lekarz dr Tuszewski bardzo krytycznie oceniał czynności warszawskich chirurgów. Twierdził, że pierwsza operacja była niepotrzebna, w dodatku za późno podano antybiotyki (pytanie, czy celowo). Przed drugą operacją do prymasa nie dopuszczono lekarzy, a dr Tuszewski ocenił ją jako „przewlekłą”, trwała bowiem aż sześć godzin. Jedna z zakonnic, powołując się na lekarzy także mówiła, że nie należało operować. Nic zatem dziwnego, że pojawiły się pogłoski o morderstwie, zwłaszcza że już wcześniej zdarzały się prymasowi dziwne wypadki. Profesor Pietrzak podaje, że jesienią 1947 r. UB próbowało spowodować wypadek w czasie podróży prymasa po Pomorzu Zachodnim, a rok później w czasie jazdy odpadło koło z jego samochodu. Po latach ks. Witold Pietkun napisał: „Nie pierwsza to okazja (…). Wkrótce dokonano reszty”.

Ks. Józef Zator-Przytocki, który w 1948 r. przebywał w więzieniu wspominał, że w czasie przesłuchania jeden ze śledczych krzyczał do niego: „»A ty, bydlaku, nie chcesz zeznawać, dlatego (…) po śledztwie tutaj zdechniesz. My sobie damy radę ze wszystkimi. Myśmy pomogli zdechnąć Hlondowi«. Tu ugryzł się w język. Zorientował się, że powiedział za dużo. Dla mnie te słowa były odpowiedzią na spotykane wątpliwości u różnych ludzi związane ze śmiercią kardynała Hlonda” – mówił duchowny.

Wśród wielu hipotez odnośnie do śmierci prymasa Hlonda najczęściej pojawiało się jedno domniemanie – trucizna. W 1971 r. kapelan szpitala ss. Elżbietanek w Warszawie skomentował śmierć biskupa Edmunda Nowickiego: „Znowu zatruli, tak jak Hlonda” (biskup Nowicki zmarł w wyniku powikłań pooperacyjnych).

Skuteczna broń – trucizna

Trucizna była – i jest – bronią chętnie wykorzystywaną przez sowieckich i rosyjskich agentów. W czasach ZSRR produkowana była w tajnym laboratorium Grigorija Majranowskiego, gdzie biochemicy produkowali trucizny używane przeciwko „wrogom ludu”. Laboratorium powstało już w 1921 r. Przez lata przeprowadzano w nim eksperymenty z np. kurarą, digitoksyną czy gazami bojowymi (w tym iperytem) poszukując skutecznej i niewykrywalnej toksyny. Kierownik laboratorium osobiście uczestniczył w zabójstwach. W 1947 r. Majranowski wstrzyknął truciznę inż. Sametowi, który chciał zbiec do Wielkiej Brytanii. Semet pracował nad projektem silników do łodzi podwodnych. W tym samym roku, i ponownie w trakcie kontroli lekarskiej, Majranowski zabił zastrzykiem z toksyną Izaaka Ogginsa, stalinowskiego więźnia. Z tajnego laboratorium korzystały kolejne ekipy Kremla. W 1978 r. bułgarski dysydent Georgij Markow został otruty w Londynie wstrzyknięciem (końcówką parasola) trucizny, którą dostarczyli Rosjanie. Przykłady Litwinienki i Skripala dowodzą, że otrucie to nadal ulubiony sposób pozbywania się przez Kreml niewygodnych ludzi.

Zawierzenie Polski Maryi

Warto przypomnieć, że rząd RP we wrześniu 1939 r. nakłonił Hlonda, aby ten wyjechał do Rzymu. Po perturbacjach duchowny znalazł się we Francji, gdzie od 1944 r. był więźniem gestapo. Po uwolnieniu przez Amerykanów kardynał na krótko pojechał do Rzymu i w lipcu 1945 r. wrócił do kraju. Władze komunistyczne – początkowo kokietujące Kościół i liczące przynajmniej na jego neutralność w czasie walki z opozycyjnym PSL i leśną partyzantką niepodległościową – szybko zabrały się do dyskredytowania Hlonda. Prymas mocno przygnębiony sowietyzacją Polski i osaczaniem Kościoła podupadł na zdrowiu, nic nie wskazywało jednak na to, że może szybko umrzeć.

Niespełna dwa miesiące przed śmiercią (8 września, w Częstochowie) zawierzył Polskę, poprzez uroczysty akt w obecności całego Episkopatu i przy udziale kilku milionów wiernych, Niepokalanemu Sercu Maryi.

Prymas August Hlond sformułował także warunki, które w przyszłości określiłyby pojednanie między narodem polskim a niemieckim, uzależniając je od wyrzeczenia się przez Niemców zaborczego Drang nach Osten, od naprawienia szkód i od tego, czy Niemcy wybiorą pokojową postawę wobec Polski i świata. Niestety Niemcy nadal mają problem chociażby z „naprawieniem szkód”, czyli z reparacjami.

Poprzedni artykułJak bardzo może urosnąć gospodarka dzięki uciekinierom z Rosji?
Następny artykułRekordowa waloryzacja rent i emerytur