W styczniu 2022 r. działać zaczęły przepisy Polskiego Ładu, które zgodnie z zapowiedziami rządu miały obniżyć podatki przeważającej większości podatników PIT. Należałoby zatem przypuszczać, że w tym roku wpływy z tego podatku, jeśli nawet nie polecą w dół, to przynajmniej nie odnotują jakichś większych wzrostów. Stało się jednak inaczej.
Wskazują na to dane dotyczące szacunkowego wykonania budżetu państwa w okresie styczeń-kwiecień 2022 w stosunku do ustawy budżetowej na rok 2022. Wynika z nich, że dochody z PIT były wyższe o 12,3 proc. r/r, czyli o ok. 2,8 mld zł. A wszystko to w okresie, w którym tradycyjnie resort finansów zmuszony jest do dokonywania zwrotu nadpłat w związku z rozliczeniem PIT za 2021 r. Ale wyjaśnijmy od razu, że takie dobre dane dotyczą nie tylko PIT.
W tym samym czasie dochody z VAT były wyższe o 13,8 proc. (tj. ok. 9,6 mld zł) r/r , dochody z CIT były wyższe o 36,0 proc. (tj. ok. 5,2 mld zł) r/r, dochody z podatku akcyzowego i podatku od gier były wyższe o 13,5 proc. (tj. ok. 3,0 mld zł) r/r, a dochody z tytułu podatku od niektórych instytucji finansowych były wyższe o 15,1 proc. (tj. ok. 0,3 mld zł) r/r. Jak łatwo można to sobie policzyć, budżet w pierwszych czterech miesiącach tego roku zagarnął z podatków dodatkowe 20,9 mld zł.
Warto zastanowić się, jak to możliwe w sytuacji, w której rząd podatki obniża. I tu dochodzimy do sedna. Trzeba bowiem sobie jasno powiedzieć, że po pierwsze, rząd wcale do reformy podatkowej nie dołożył i bynajmniej nie obniżył Polakom obciążań fiskalnych. Zwyczajnie rozdał w formie nowych preferencji podatkowych ponad 70 mld zł, które równocześnie zabrał obywatelom likwidując możliwość odliczania składki zdrowotnej. Z punktu widzenia finansów państwa, cała ta reforma była zatem praktycznie zupełnie neutralna. I dodatkowe obniżki zaplanowane na lipiec niczego w tej kwestii nie zmienią. Tym samym, nawet gdyby nie dodatkowego czynniki, które pomagają obecnie rządowi zapełniać kasę państwa, wpływy z PIT i tak by w tym roku nie spadały.
Po drugie, budżetowi pomaga to, co nam wszystkim spędza obecnie sen z powiek. Inflacja. Marzec – 11 proc., kwiecień – 12,4 proc., maj – 13,9 proc. Prognozy na czerwiec to nawet 14,5 proc. Tymczasem rząd planując dochody budżetowe na ten rok przewidywał, że będzie to 3,3 proc.
Zaplanowane wpływy podatkowe ustalone zostały zatem na takim poziomie, jaki wynikałby z takiej założonej inflacji. Były zatem mocno niedoszacowane. To w tej chwili jest stała praktyka rządu, która pozwala na tworzenie swoistej poduszki finansowej w budżecie (bo już w momencie planowania dochodów budżetu wiadomo, że będą one wyższe), a także na chwalenie się skutecznością w zarządzaniu finansami państwa. Z tego samego powodu, w założeniach do budżetu na kolejny rok, rząd optymistycznie planuje, że inflacja wyniesie 7,8 proc., co – patrząc na ostatnie dane – wydaje się mało realne.
Inflacja ma to do siebie, że dzięki niej szybciej rosną wpływy podatkowe, zmniejsza się koszt obsługi „starego” długu państwa i rośnie nominalny poziom PKB. A że inflacja ma raczej małe szanse na spadek…
Co prawda obudzony z błogiego snu NBP, w ekspresowym tempie zaostrza politykę pieniężną ponosząc stopy w niespotykanym dotychczas tempie i z zabójczą skutecznością drenuje kieszenie kilku milionów zadłużonych w bankach Polaków, jednak z drugiej strony – co do czego zgodni są niemal wszyscy eksperci – rząd skutecznie efekty tych działań hamuje, pompując do wybranych grup społecznych coraz to nowe pieniądze w ramach uruchamianych co chwilę populistycznych programów redystrybucyjnych, czy to nazwanych tarczami, czy też w formie kolejnych obniżek podatków lub nowych świadczeń.
Nie ma się też co oszukiwać. Dla rządu wysoka inflacja jest zjawiskiem korzystnym. Pozwala bowiem szybciej zapełniać kasę państwa coraz wyższymi wpływami z podatków. Wpływami, które można później rozdawać w ramach programów, które nie tyle mają skutecznie pomagać Polakom i rozwiązywać, czy to problemy społeczne, czy gospodarcze, ile przysparzać – a ostatnio wręcz tylko już umacniać – poparcie dla partii rządzącej w najbardziej obiecujących dla niej grupach wyborców. Nie ma się zatem co dziwić, że kiedy rząd mówi, że także i jego celem jest walka z szalejącą drożyzną – to tylko mówi. Większość zaś jego działań przynosi skutek odwrotny, dodatkowo napędzając inflację.
Jak widać to, co może martwić przeciętnego konsumenta, niekoniecznie jest zmartwieniem dla rządu. Dla fiskusa wysoka inflacja nie jest dużym problemem. To raczej korzystne zjawisko. I jak widać jest tak z kilku powodów. Również podatkowych.