Czy takie romantyczne wizje mieli też żeglarze Portugalczyk Afonso de Albuquerque, Holender Abel Tasman czy Anglicy James Cook lub William Bligh? Ten ostatni znany jest w związku ze słynnym buntem na okręcie „Bounty”, który miał miejsce pod koniec XVIII w. na środku Oceanu Spokojnego.
Misja specjalna
Relacja Williama Bligha z wielomiesięcznej podróży na Tahiti, pobytu na wyspie, buntu części załogi i pozostawienia kapitana w szalupie z kilkunastoma marynarzami oraz jego szczęśliwy powrót do Anglii niedawno została opublikowana przez wrocławskie wydawnictwo Erebus, które specjalizuje się w wydawaniu wspomnień podróżników i odkrywców sprzed wieków (np. moja recenzja Jak Stanley odnalazł Livingstone’a). Z dzisiejszego punktu wiedzenia te wszystkie przygody Bligha i jego załogi wydają nam się niemal nierealnie z uwagi choćby na czas, jaki był wtedy potrzebny, by przepłynąć na przeciwległy kraniec Ziemi, na warunki, w jakich żyli ówcześni marynarze bez wielotygodniowego schodzenia na suchy ląd, czy prymitywne narzędzia nawigacyjne oraz mapy, jakimi dysponowali żeglarze. Samo przeżycie liczonej w latach podróży na XVIII-wiecznym statku było już wielkim osiągnięciem.
Kapitan Bligh na 26-metrowym okręcie płynął na Tahiti ze specjalną misją. Chodziło o przewiezienie sadzonek drzewa chlebowego, które miały być potem zasadzone w karaibskich koloniach Wielkiej Brytanii, by żywiły pracujących na tamtejszych plantacjach niewolników. Pierwotna trasa wiodła przez Przylądek Horn, ale z uwagi na nieprzyjazne wiatry trzeba było zawrócić i stamtąd skierować statek na wschód. Po drodze załodze udało się odkryć nowe wyspy. Na przykład Wyspy Bounty, tak nazwane na cześć statku, które leżą na pełnym oceanie na południowy wschód od Nowej Zelandii. A czy ktoś z czytelników słyszał o bardzo trudno dostępnej Wyspie Amsterdam albo Wyspie Świętego Pawła na południu Oceanu Indyjskiego, do których dotarł Bligh?
Dalekowzroczność naszych przodków
Na Tahiti żyli ludzie o stosunkowo łagodnych obyczajach. Szczególnie jeśli porówna się ich z tubylcami mieszkającymi wtedy na innych wyspach Pacyfiku, jak Tonga czy Fidżi (o ludożercach z tych wysp można przeczytać w innej książce wydawnictwa Erebus prof. Damiana Leszczyńskiego pt. „Fidżi. Tajemnice archipelagu kanibali”, o czym napisałem na tych łamach w recenzji Tajemnice Archipelagu Kanibali). Ale i tak na Tahiti nie było całkiem sielankowo. Na przykład pod pretekstem obawy o przeludnienie wyspy, co mogłoby doprowadzić do powszechnego niedostatku, zabijano bezbronne dzieci. Już wtedy w głowie kapitana Bligha pojawił się pomysł, by nadmiar ludności z wysp Pacyfiku przenieść do niemal pustej Nowej Holandii (Australii).
Sama idea zorganizowania wyprawy po sadzonki drzewa chlebowego świadczy o wielkiej dalekowzroczności ówczesnych ludzi, którzy myśleli na dekady do przodu. Ale życie na takim małym stateczku wśród ogromnych fal najpierw Oceanu Atlantyckiego, potem Indyjskiego i Spokojnego musiała być prawdziwą udręką. Jeszcze bardziej niewiarygodna wydaje się podróż po bezkresach oceanu na szalupie ratunkowej po buncie załogi (głównym motywem buntu było prawdopodobnie to, że żeglarze mieli na Tahiti swoje kobiety i chcieli do nich wrócić). Łódź ta miała zaledwie siedem metrów długości (to typowa wielkość łódki przeznaczonej na mazurskie jeziora), a przez półtora miesiąca musiało się na niej zmieścić 19 osób.
Ratunek na szalupie
I właśnie na tej szalupie ratunkowej Bligh – posiadający niewiarygodne zdolności nawigacyjne – wraz z załogą przepłynął 6700 km na Timor, unikając między innymi śmierci z rąk tubylców na Tonga, a potem płynąc niemal bez schodzenia na ląd. Po 48-dniowej podróży, na Timorze został przyjęty przez holenderskiego gubernatora placówki w Kupangu. Tam też kapitan kupił nieco większą, 10-metrową łódź, którą przedostał się do Batawii (dzisiejsza Dżakarta), skąd już normalnym statkiem powrócił ostatecznie – po niemal dwóch i pół roku – do Anglii.
Ładnie wydana w twardej oprawie książka „Podróż na okręcie »Bounty« na morze południowe” to nie tylko sucha relacja z morskiej wyprawy. Tam naprawdę wiele się dzieje! To także dokładne mapy, grafiki oraz kolorowe i czarno-białe ilustracje z epoki. Natomiast od samej relacji jeszcze lepiej czyta się kilkudziesięciostronicowy wstęp napisany przez prof. Damiana Leszczyńskiego. Dowiadujemy się z niego między innymi tego, co stało się z buntownikami z okrętu „Bounty”, o czym z oczywistych względów nie pisze Bligh. Część buntowników wróciła na Tahiti, a pozostali ostatecznie dotarli na wyspę Pitcairn na środku Oceanu Spokojnego, której nie było jeszcze wówczas na brytyjskich mapach. Ci ostatni nie ponieśli odpowiedzialności karnej za swój czyn.
William Bligh, Podróż na okręcie „Bounty” na morze południowe, wydawnictwo Erebus, Wrocław 2023.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie