– Gdybym miała na to pieniądze, wysłałabym córkę do jednej z tych bogatych szkół. To jedyne wyjście z tego systemu – mówi Luisa. Jej dzieci nie otrzymały wsparcia, którego potrzebowały w lokalnej szkole państwowej. Nauczyciele ciągle chorowali, a wiele dzieci ledwo mówiło po niemiecku. – To był wyścig na dno, że tak powiem. Tak wiele dzieci potrzebowało specjalnego wsparcia, że nauczyciele skupiali się tylko na tym. Dla tych bardziej utalentowanych dzieci, chcących się rozwijać, wsparcia żadnego nie było – skarży się.
Luisa znalazła na to rozwiązanie – posłała swoje dzieci do katolickiej szkoły w Berlinie. Wybrała tę szkołę niekoniecznie ze względów religijnych, ale ze względu na silne poczucie wspólnoty. – Panuje tam bardzo przyjazna atmosfera, taka „osobista”, bardzo mi się podoba – mówi. A miesięczne opłaty są przystępne dla Luisy. W tej szkole wahają się one od 180 euro do 360 euro, w zależności od dochodów rodziców.
W przeciwieństwie do szkół państwowych w Niemczech za szkołę prywatną odpowiada niezależny podmiot prowadzący działalność edukacyjną. Mogą to być organizacje kościelne, organizacje pomocy społecznej, stowarzyszenia, spółki lub osoby prywatne.
Szkoły państwowe i uniwersytety są w Niemczech „bezpłatne” (finansowane z podatków). Jednak coraz więcej rodziców decyduje się na opłacanie rocznego czesnego w kwocie średnio 2030 euro na rzecz jednej z niemieckich szkół prywatnych. Jest to opcja, na którą stać niewielu rodziców w kraju, w którym średni dochód po odliczeniu podatków wynosi niecałe 4000 euro.
Niemniej jednak najnowsze dane Federalnego Urzędu Statystycznego wskazują na wzrost: w roku szkolnym 2022/23 do szkół prywatnych uczęszczało prawie 10 proc. uczniów, a 20 lat temu odsetek ten wynosił zaledwie 6 proc. A ponieważ większość szkół prywatnych jest dotowanych przez państwo, czesne w Niemczech jest wciąż stosunkowo niewielkie w porównaniu z takimi krajami, jak USA (16 050 dolarów) czy Wielka Brytania (17 677 dolarów).
Niewydolny system szkolnictwa w Niemczech
Niemcy są czwartą największą gospodarką na świecie, a mimo to niemiecki system szkolnictwa mocno podupada. Budynki szkolne się rozpadają, często są nawet zamykane ze względu na gruntowne remonty. Podobnie jak w całym kraju cyfryzacja w szkołach postępuje wolno, komputery są rzadkością, w wielu placówkach brakuje Wi-Fi. Nauczyciele są pilnie poszukiwani, stale rośnie liczba zwolnień lekarskich, bo wskaźnik zachorowań w szkołach jest wysoki. Wielu rezygnuje z zawodu z powodu wyczerpania i złych warunków pracy. Pokolenie wyżu demograficznego przechodzi na emeryturę.
Najnowsze badanie przeprowadzone przez Organizację Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wykazało, że dziewiątoklasiści osiągali gorsze niż kiedykolwiek wyniki w nauce, zwłaszcza z matematyki, nauk ścisłych i czytania – po czym wszyscy zaczęli się zastanawiać, gdzie „kraj poetów i myślicieli” popełnił błąd w zakresie edukacji.
Najczęściej podawanym powodem jest migracja. Około 217 tys. dzieci ukraińskich uchodźców uczęszcza obecnie do niemieckich szkół. – Wyniki gimnazjów, gdzie jest niewielu migrantów, również się pogorszyły. Mamy tu do czynienia nie tylko z problemem migracji – mówi Marcel Helbig, ekspert ds. edukacji w Instytucie Historii Edukacji im. Leibniza (Leibniz-Institut für Bildungsverläufe).
Poza tym jest coraz więcej uczniów. Według Federalnego Urzędu Statystycznego w 2023 roku edukację rozpoczęło 830 tys. uczniów – więcej niż przez ostatnie 20 lat.
Podział społeczno-ekonomiczny
Wielu ekspertów twierdzi, że prawdziwym problemem jest struktura samego systemu szkolnictwa. W niemieckiej strukturze federalnej szkolnictwo jest domeną każdego kraju związkowego z osobna. Prowadzi to do powstawania mozaiki różnych typów szkół.
W Niemczech większość dzieci uczęszcza do szkoły podstawowej w swoim rejonie zamieszkania. Tylko na obszarach miejskich rodzice mają wybór pomiędzy kilkoma szkołami. Decyzję o tym, czy dziecko będzie uczęszczało do gimnazjum, podejmuje się wcześnie, zazwyczaj gdy ukończy ono 10 lat.
Stephan Köppe jest adiunktem polityki społecznej na University College Dublin. Twierdzi, że pracownicy naukowi w Neukölln, jednej z najbiedniejszych dzielnic Berlina, prawdopodobnie nie wybraliby dla swojego dziecka szkoły w tym rejonie. – Istnieją badania, które pokazują, że niektórzy rodzice w Berlinie sfałszowali swoje adresy zamieszkania, żeby znaleźć lepszą szkołę w innym rejonie – mówi.
To, co może być dobrym rozwiązaniem dla pojedynczego dziecka, niekoniecznie musi być dobrym rozwiązaniem z punktu widzenia ogółu społeczeństwa. Ponieważ w ten sposób dzieci ze środowisk pozostawionych w społeczno-ekonomicznym tyle niestety lądują na uboczu – wypychane i izolowane w szkołach państwowych w biednych obszarach miejskich. W ostatecznym rozrachunku szkodzi to całemu społeczeństwu, twierdzi Marcel Helbig. Podaje przykład małego miasteczka w Turyngii, w którym znajdują się dwie szkoły państwowe i dwie prywatne. W przypadku tych drugich nie uczęszczają tam ani dzieci migrantów, ani dzieci rodziców uzależnionych od świadczeń socjalnych.
– Wielu rodziców z klas wyższych, szczególnie tych, którzy są pracownikami naukowymi, przyciąga model szkół prywatnych. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście uważają, że edukacja jest tam tak wspaniała, czy nie chcą posyłać swoich dzieci do szkół państwowych, bo odsetek dzieci migrantów jest tam tak wysoki – mówi Helbig.
Na drodze do nierówności społecznych?
Stephan Köppe analizuje systemy szkół publicznych w Niemczech, Szwecji i Stanach Zjednoczonych. Twierdzi, że nie ma dowodów na to, żeby dzieci w szkołach prywatnych radziły sobie lepiej niż w szkołach państwowych. Sukces w nauce jest nadal powiązany z pochodzeniem społeczno-ekonomicznym. – Wskazuje to albo na prawdziwą niechęć do systemu szkół państwowych, albo na zmiany kulturowe, które nie zostały jeszcze wyjaśnione. Sam jestem przeciwnikiem likwidacji szkół prywatnych i zakazu ich zakładania, choć istnieje prawdopodobieństwo, że mogą się one w przyszłości przyczynić do wzrostu nierówności w naszym kraju.
Źródło: Deutsche Welle