W zeszłym tygodniu kanclerz Niemiec Olaf Scholz, kontynuując tradycję zapoczątkowaną przez Angelę Merkel, dokonał letniego podsumowania politycznego i przez ponad dwie godziny cierpliwie odpowiadał na pytania dziennikarzy. Niespodzianką konferencji była wzmianka o niezrealizowanym projekcie z przeszłości, a mianowicie o gazociągu biegnącym przez Portugalię, Hiszpanię i Francję aż do Niemiec. Scholz dał do zrozumienia, że żałuje, że zamiast gazociągu łączącego południe Europy z Europą Środkową, jego kraj zainwestował w Nord Stream 2.
W Europie mało kto pamięta o porzuconym w 2019 r. projekcie zbudowania gazociągu biegnącego przez Pireneje Wschodnie. Zdaniem Niemiec, obecna sytuacja geopolityczna wymusza jego reaktywację. „Teraz byłby to wielki wkład w złagodzenie sytuacji zaopatrzeniowej” – wyjaśnił Scholz, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jak trudnej sytuacji znajdą się Niemcy u progu nadchodzącej zimy. Niemiecki polityk zapewnił również, że rozmawiał z „kolegami z Hiszpanii i Portugalii, ale także z prezydentem Francji i przewodniczącą Komisji Europejskiej, aby na nowo podjąć projekt”. Po tym, jak Gazprom do 20 proc. mocy ograniczył przepływ gazu z powodu rzekomych problemów z turbiną, Niemcy nie mają zagwarantowanych dostaw. „Zrobimy wszystko, co możliwe, aby obywatele przetrwali ten trudny czas” – uspokajał Scholz.
Mimo zapewnień kanclerza władze niektórych miast, oprócz ogłoszonych w ostatnich tygodniach działań energooszczędnych, planują też stworzyć specjalne schrony na zimę, w których w razie „awarii ogrzewania” będą mogli się schronić mieszkańcy.
220 kilometrów do zbudowania
Chociaż Scholz nie podał nazwy gazociągu, to nie ulega wątpliwości, że wznowiona ma zostać budowa infrastruktury MidCat. Gazociąg pirenejski przed laty został wstrzymany, ponieważ uznano, że import rosyjskiego gazu ziemnego jest korzystniejszy ekonomicznie. Do wybudowania pozostało około 220 kilometrów między Katalonią a południem Francji. To właśnie Hiszpania, która posiada rozbudowaną infrastrukturę do magazynowania i przesyłania gazu miałaby stać się energetycznym hubem dla surowców z Afryki Północnej. Eksperci zauważają jednak, że import gazu z Algierii czy Maroka to duże wyzwanie dyplomatyczne, ponieważ kraje te pozostają w konflikcie o Saharę Zachodnią. Co więcej, jak niedawno miał okazję przekonać się premier Hiszpanii Pedro Sanchez, opowiedzenie się po którejś ze stron grozić może drastycznymi podwyżkami albo wręcz zaprzestaniem przesyłu gazu – czyli wykorzystaniem kremlowskich metod.
Niemcy jednak (nie) będą marznąć?
Według danych Federalnej Agencji ds. Sieci (Bundesnetzagentur), mimo spadku dostaw z Nord Stream, niemieckie zbiorniki gazu osiągnęły ok. 75 proc. pojemności. Rząd Scholza postawił sobie za cel osiągnięcie 75 proc. pojemności do 1 września, 85 proc. do 1 października, zaś 95 proc. do 1 listopada. Pierwszy z tych „kamieni milowych” został już osiągnięty i to z dwutygodniowym wyprzedzeniem, ale prezes Niemieckiej Federalnej Agencji ds. Sieci – Klaus Müller – ostrzega, że pozostałe dwa cele „są o wiele trudniejsze”. „Jeśli Rosja całkowicie zakręci kurek z gazem, a Niemcom nie uda się zmniejszyć zużycia błękitnego paliwa o 20 proc., istnieje poważne ryzyko, że [tej zimy] nie wystarczy nam gazu” – powiedział „Financial Times” Klaus Müller.
W tym kontekście nad niemieckim przemysłem wisi jednak cień racjonowania. W przypadku urzeczywistnienia się groźby niedoborów Federalna Agencja ds. Sieci miałaby decydować, którzy odbiorcy przemysłowi zostaną objęci ograniczeniami. Niemiecki organ już analizuje, jakie firmy powinien traktować priorytetowo. „Musimy spróbować się dowiedzieć, jaki wpływ będzie miało cięcie gazu na niektóre firmy w łańcuchu dostaw krytycznych produktów, jakie będą konsekwencje dla miejsc pracy i produkcji” – powiedział Müller gazecie.
O ile skutki przerw w dostawie energii mogą być katastrofalne w krótkim okresie, to konsekwencje definitywnego zerwania więzi z Rosją (Niemcy planują całkowite zaprzestanie korzystania z rosyjskiego gazu w 2024 r.) mogą ciągnąć się latami. Tym samym niemiecki regulator energetyki uznał, że zakończenie tej zależności będzie oznaczać konieczność zakupu gazu z innych krajów i skonfrontowania się z bardzo wysokimi cenami, co zmniejszy konkurencyjność niemieckich firm do tego stopnia, że „część produkcji opuści Niemcy z uwagi na ceny energii”.
Wojna na Ukrainie i konflikt gospodarczy z Rosją zaostrzyły problemy kraju wciąż walczącego ze skutkami koronakryzysu. Silne uzależnienie od rosyjskiego gazu i najwyższa od dziesięcioleci inflacja (7,5 proc. w lipcu) sprawiły, że jego gospodarka w drugim kwartale br. była w stagnacji. Niemiecka koniunktura jest zagrożona.