Rynki energetyczne gwałtownie zareagowały na najgorszy z możliwych scenariuszy – inwazję Rosji i Białorusi na Ukrainę. Ceny gazu ziemnego – paliwa, którego dostawy do Unii Europejskiej w dużej mierze zależą od eurazjatyckiego giganta – tuż po ataku na Ukrainę wzrosły o 60 proc., osiągając bezprecedensową cenę blisko 125 euro za megawatogodzinę. Jest to najwyższy poziom od grudnia 2021 r. W niecały rok cena za gaz wzrosła ponad 7-krotnie. Podobnie przedstawia się sytuacja na światowych rynkach ropy. Dziś cena za baryłkę przekroczyła 100 dolarów, osiągając najwyższy poziom od 2014 r.!
Poziom surowości sankcji gospodarczych, które Bruksela przygotowuje, by ekonomicznie zatopić Kreml, będzie kluczem do ustalenia, jak daleko mogą jeszcze wzrosnąć ceny surowców energetycznych. Chociaż prezydent Rosji Władimir Putin kilkakrotnie obiecywał, że nie zakręci kurka z gazem lub ropą – na co zresztą nie mógł sobie pozwolić z dnia na dzień w czasie, gdy wydatki wojskowe szły w górę – jego wiarygodność po ataku lądowym i powietrznym na Ukrainę jest znikoma. Nic dziwnego, że inwestorzy reagują.
– Wszystko zależy od tego, jak odpowie Europa i Stany Zjednoczone – mówi Hans van Cleef, starszy ekonomista holenderskiego banku ABN Amro. – Czy nałożą sankcje na sektor ropy i gazu, czy nie – dodaje.
– Ceny ropy i gazu stały się najlepszym termometrem strachu podczas tego kryzysu: jakiekolwiek ograniczenie przepływów gazu z Rosji do Europy, czy to z powodu materiałowego uszkodzenia rurociągów, czy sankcji, pogorszyłoby obecny niedobór dostaw – dodaje Norbert Rücker, szef analiz ekonomicznych w banku inwestycyjnym Julius Baer. Stawiaj przy tym kilka pytań: „Czy Zachód zastosuje wobec Rosji poważne sankcje, które oznaczałoby nową podwyżkę surowców, a w konsekwencji zatrzymanie gospodarcze Europy?”; „Czy Chiny i Indie [importerzy energii netto] zaangażują się w konflikt?”; „Czy kraje naftowe ulegną presji Zachodu i zniosą ograniczenia dostaw, aby pompować więcej ropy do Europy?”…
Wzrost cen ropy i gazu ma katastrofalne skutki dla inflacji na Starym Kontynencie. Zarówno ceny ropy naftowej, jak i paliw grzewczych i energii elektrycznej w dużym stopniu uzależnione są od tego, co dzieje się na rynku gazu ziemnego.
Według danych Eurostatu nieco ponad 40 proc. ropy i 25 proc. gazu ziemnego zużywanych w Unii Europejskiej pochodzi z Rosji. Jednak ten ogólny obraz kryje w sobie duże różnice między państwami członkowskimi: podczas gdy w Niemczech i innych krajach Europy Środkowej dwie trzecie gazu ziemnego pochodzi z Rosji, w Hiszpanii zależność od rosyjskiego surowca nie przekracza 10 proc. To samo dzieje się z ropą: Niemcy kupują od Moskwy około 1/3 tego, ile potrzebują, podczas gdy rosyjska ropa zaspokaja zaledwie 5 proc. zapotrzebowania hiszpańskiej gospodarki. Dodatkowym problemem jest to, że strategiczne rezerwy gazu ziemnego w Unii są na najniższym poziomie od ponad dekady.
Nic więc dziwnego, że Bruksela pracuje obecnie nad planami awaryjnymi, próbując znaleźć alternatywne źródła zaopatrzenia w paliwo. W ramach tych wysiłków podejmowane są m.in. rozmowy z USA, Katarem oraz Norwegią w sprawie zwiększenia ilości gazu ziemnego dostarczanego do Europy. Chociaż gaz jest obecnie najbardziej palącą kwestią, Bruksela rozważa również alternatywy dla importu ropy, która dziś pochodzi z Rosji, drugiego co do wielkości producenta tego surowca na świecie.
I chociaż w ostatni poniedziałek unijna komisarz ds. energii Kadri Simson zapewniała, że Unia jest „przygotowana nawet na najgorszy scenariusz”, to biorąc pod uwagę reakcję rynków trudno jest w te zapewnienia uwierzyć.